Święty z Miejskiej Ogrzewalni – św. Brat Albert – IV konferencja ks. dra Andrzeja Scąbra

Nazywano go najpiękniejszym człowiekiem pokolenia, szarym bratem, polskim Biedaczyną z Asyżu, bratem wszystkich ludzi.

Ks. Karol Wojtyła w swej sztuce nazwał go Bratem naszego Boga, a potem, jako papież Jan Paweł II, podczas kanonizacji, Patronem naszego trudnego przełomu.

Kim był: Żołnierz. Inwalida. Malarz. Mnich. Żebrak. Cudotwórca. Człowiek z Bogiem zbratany.

Był wiernym naśladowcą św. Franciszka z Asyżu, czerpał z duchowej doktryny św. Jana od Krzyża i św. Wincentego a Paulo, ale swojej drodze nadał specyficzne, indywidualne piętno. Jeszcze za życia, wielu patrząc na Jego ubogie, pokorne, pełne całkowitego oddania się służbie najbiedniejszym życie, mówiło, że to człowiek święty.

Wielu, zwłaszcza z grona współczesnych artystów malarzy mawiało, że oszalał.

Zapytał Adama Chmielowskiego jego przyjaciel, malarz Jan Skotnicki: Wiem, że Brat szukał szczęścia w wojaczce, w walce o Polskę. Wiem, że Brat szukał ukojenia w nauce, sztuce. Czy nareszcie dzisiaj w tym habicie Brat odnalazł to, czego pragnął?.

W odpowiedzi usłyszał:

Mam schroniska i stowarzyszenia braci w Krakowie, Tarnowie, we Lwowie, w Zakopanem. Rozdałem w tym roku 20 tysięcy bochenków chleba, 12 tysięcy porcji kaszy, daję nocami dach nad głową setkom tych, którzy go nie mają. Niech ci, bracie, to służy za odpowiedź.

W homilii kanonizacyjnej św. Jan Paweł II ukazując istotę posłannictwa Brata Alberta, powiedział:

W niestrudzonej heroicznej posłudze na rzecz najbardziej upośledzonych  i wydziedziczonych znalazł ostateczną drogę. Znalazł Chrystusa. Przyjął Jego jarzmo i brzemię. Nie był tylko miłosiernikiem. Stał się jednym z tych, którym służył. Ich bratem. Szary brat.

Co wyróżniało Szarego Brata.?

Najpierw to była miłość do matki ojczyzny.

Przypadło mu żyć w trudnych czasach niewoli narodowej. Urodzony w 1845 roku w Igołomii, zaborze rosyjskim, przeżywał bardzo boleśnie zniewolenie ojczyzny. Wychowany w rdzennie patriotycznej rodzinie szlacheckiej w czasie wybuchu powstania w styczniu 1863 roku, jako 17-letni student w szeregi walczących o wolność Polski. Podczas tragicznej bitwy pod Mełchowem w pobliżu Kielc, granat strzaskał mu nogę. Wykazał wówczas niezwykły heroizm, poddając się amputacji w bardzo prymitywnych warunkach, bez znieczulenia. Aby nie krzyczeć podczas amputacji nogi zagryzał w ustach cygaro. Jako pamiątka po powstaniu, pozostał mu do końca życia kikut lewej nogi. Początkowo nosił wygodną protezę, która mu nie przeszkadzała nawet w wyczynach sportowych. Gdy jednak potem przywdział habit tercjarski, protezę zamienił na prostą żelazną sztabę, sprawiającą mu wiele cierpienia.

Po nieudanym powstaniu wraz z grupą kolegów powstańców przeżywał kilkuletni pobyt na emigracji. Zastanawiając się nad przyczyną upadku ojczyzny, doszedł do wniosku, że u jego źródeł leży prywata, chciwość, egoizm, brak jedności narodowej. Napisał znamienne słowa:

Tylko u stopni ołtarza można silnie związać łańcuch jedności narodowej i duchowego braterstwa, który rozrywa prywata i egoizm.

To właśnie miłość do ojczyzny i troska o zdrowie moralne społeczeństwa przyczyniła się do tego, że poświęcił swój talent i całe życie służbie najbardziej wydziedziczonym i wykolejonym, aby przez stwarzanie im ludzkich warunków i przez uczciwą pracę zarobkową ratować w nich godność ludzką i przywracać ich społeczeństwu.

Ojczyznę kochał do końca. Wierzył w jej powstanie. Krótko przed swoją śmiercią przepowiedział jej wolność, powtarzając dwukrotnie: Polska będzie! Polska będzie!

Za ofiarną służbę ojczyźnie, Polska przyznała mu pośmiertnie Wielką Wstęgę Orderu Odrodzenia Polski.

Kolejny rys Jego osobowości to malarski talent.

Po upadku powstania styczniowego, w latach 1869-1874 studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Tam zaprzyjaźnił się z wybitnymi twórcami, do których należeli między innymi: Leon Wyczółkowski, Józef Chełmoński, Maksymilian Gierymski, Stanisław Witkiewicz. Wszyscy oni wysoko oceniali malarstwo Adama Chmielowskiego. Był on jednym z prekursorów polskiego impresjonizmu, osadzającego wyrażalność obrazu na kolorycie.

W 1876 roku wydał niewielką rozprawę O istocie sztuki

Stwierdzał; istotą sztuki jest dusza wyrażająca się w stylu. Malując, coraz częściej zadawał sobie pytanie: Czy służąc sztuce, Bogu też służyć można? Za przykładem włoskiego Fra Angelico, pragnął sztukę, talent i myśli Bogu poświęcić i święte rzeczy malować.

Jako spuścizna jego twórczości malarskiej pozostało 61 obrazów olejnych, 22 akwarele i 15 szkiców rysunkowych.

Kilka obrazów jest o tematyce religijnej. Na szczególne wyróżnienie zasługuje obraz Ecce Homo. Przedstawia Chrystusa umęczonego, w cierniowej koronie, ze sceny u Piłata. Czerwona chlamida opada z ramion tak, że na ubiczowanej piersi Chrystusa zarysowuje się duże serce. Brat Albert kochał ten obraz i prawie się z nim nie rozstawał, choć jakoś nie mógł go dokończyć. W końcu, na usilną prośbę arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego, metropolity grecko-katolickiego we Lwowie, podarował mu ten swój największy skarb. Po śmierci arcybiskupa, obraz został zabrany do muzeum we Lwowie. W 1978 roku po bardzo usilnych staraniach i poszukiwaniach udało się siostrom albertynkom odzyskać obraz Ecce Homo. Obecnie znajduje się on w Krakowie w prezbiterium kościoła Ecce Homo, przy ul. Woronicza gdzie pod ołtarzem umieszczone są relikwie św. Brata Alberta.

Najbardziej został zapamiętany, jako ten, który w nędzarzu dostrzegał Chrystusa.

W skutek trudnej sytuacji społeczno-ekonomicznej u schyłku XIX wieku, Kraków, a także inne miasta Polski stawały się siedliskiem największej nędzy. Wzrastał problem bezrobocia, mnożyły się rzesze bezdomnych żyjących z żebraniny, kradzieży, często przymierających z głodu i z zimna. Szczególnym skupiskiem tej nędzy był krakowski Kazimierz. Władze miasta były bezradne wobec problemu nędzy. Jedyną formą pomocy były otwierane przez magistrat, zwłaszcza zimą, tak zwane ogrzewalnie miejskie. Była to duża sala, pełna robactwa. Przez środek przechodziła rura od stojącego na zewnątrz pieca. Blisko 200 osób tłoczyło się w tym zaduchu. Na podłodze leżeli obok siebie ludzie różnego wieku i pokroju, a także małe niedorostki. Na ławach pod ścianą siedzieli opryszki i złodzieje. Kłótnie, przekleństwa, jęki bezbronnych, były chlebem codziennym tych nędzarzy. Ogrzewalnia stawała się miejscem największego zła i grzechu.

Pilnie śledził groźną sytuację społeczną. Zdawał sobie sprawę, że żadna filantropia nie rozwiąże problemu. Kiedy raz, wiedziony wewnętrznym niepokojem o los biedaków zetknął się bezpośrednio z ogrzewalnią, doszedł do przekonania, że trzeba tam z nimi zamieszkać, stać się jednym z nich, by stworzyć im warunki godne ludzkiej egzystencji oraz atmosferę domu rodzinnego w oparciu o pełne zaufanie, afirmację każdego i w ten sposób wyprowadzać ich z nędzy materialnej i duchowej.

Wsłuchany w słowa Chrystusa z Ewangelii: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili, dotknął tajemnicy utożsamienia się Chrystusa z człowiekiem. W ludziach wydziedziczonych dostrzegł umęczone oblicze Chrystusa, który w nędzarzu dopomina się o pomoc, o wsparcie. Chrystus z namalowanego przez niego obrazu Ecce Homo zdawał się go pytać: Czy duszę dasz? Czy dasz siebie samego? Chmielowski stanął wobec pytania: Czy Panu Jezusowi cierpiącemu za mnie mękę, mogę czegoś odmówić. Przestało się liczyć wszystko, co mogło obiecywać karierę i sławę. Zamieszkał w ogrzewalni stając się bratem nędzarzy.

W końcu Brat Albert to nie tylko ojciec ubogich, ale także założyciel zgromadzeń zakonnych, które kontynuują Jego dzieło.

Podjąwszy decyzję poświęcenia swego życia dla najbiedniejszych, nie chciał działać na własną rękę, ale pod patronatem Kościoła i za jego duchową aprobatą. Aby upodobnić się do swych nędzarzy, przywdział szary habit św. Franciszka. W dniu swoich obłóczyn napisał: Umarł Adam Chmielowski, a narodził się brat Albert. Zajął się całkowicie opieką nad bezdomnymi w ogrzewalni. W rok później złożył na ręce biskupa kard. Albina Dunajewskiego śluby zakonne, dając tym początek nowej rodzinie zakonnej w Kościele. Nigdy jednak nie uważał się za założyciela albertyńskich zgromadzeń. Ani mi na myśl nie przyszło – mawiał w późniejszych latach – by zakładać jakieś zgromadzenie zakonne. Ja, o czym innym myślałem, gdy chodziło o ratunek ubogich, a tu Pan Bóg, co innego zrządził. Ja nie będę ręki do tego przykładał, żeby nie popsuć dzieła Bożego.

Wzbraniał się także przed napisaniem konstytucji zakonnych. Zalecał swym braciom i siostrom zachować Ewangelię i przestrogi duchowe św. Jana od Krzyża. Jako naczelną zasadę swych Zgromadzeń postawił radykalne ubóstwo, by sercem wolnym od posiadania i przywiązania do czegokolwiek, naśladować Chrystusa i uczestniczyć w Jego wyniszczeniu, a przez prosty styl życia i ciężką pracę bardziej zbliżyć się i upodobnić do swych biedaków. Z ubóstwem wiązał wielką ufność i zawierzenie Bożej opatrzności. Wpajał braciom i siostrom to przekonanie, że służąc ubogim – służy samemu Panu Jezusowi. Im więcej kto opuszczony – mawiał – z tym większą miłością służyć mu trzeba, bo samego Pana Jezusa w osobie tegoż zbolałego się ratuje.

Zakładane przez siebie domy dla bezdomnych nazwał przytuliskami. Będący w potrzebie, każdy i o każdej porze znajdował w nich dach nad głową, odzież, pożywienie. Bracia czy też siostry mieszkali w przytuliskach pod jednym dachem z ubogimi, stanowiąc z nimi wspólnotę rodzinną.

W służbie ubogim podkreślał zasadę powszechności, czyli obejmował opieką wszystkich znajdujących się w ostatecznej potrzebie, bez względu na narodowość, wyznanie czy pochodzenie, w każdym widział Chrystusa.

Kiedy 25 grudnia 1916 roku umierał w przytulisku krakowskim, już wtedy powszechnie mówiono: umarł święty.

Co dzisiaj chce powiedzieć do nas św. Brat Albert?.

Problem nędzy materialnej, a bardziej jeszcze moralnej, choć w zmienionych uwarunkowaniach, jest dziś nie tylko aktualny, ale wprost przerażający. Co więcej, w zmaterializowanym i zlaicyzowanym świecie dostrzegamy kryzys poszanowania ludzkiej godności, i to jest chyba największą bolączką współczesnych czasów.

Nadal, mimo upływu 2 tysięcy lat stają się aktualne słowa Chrystusa: Ubogich mieć zawsze będziecie u siebie.

Święty Brat Albert postawił ewangeliczną zasadę, że wielką rzeczą jest człowiek” i że w człowieku wykolejonym trzeba ratować godność ludzką.                W tym celu zaczynał od zaspokojenia pierwszych niezbędnych potrzeb ludzkich. Poprzez świadczenie miłosierdzia względem ciała, docierał do dusz ludzkich, podnosząc ich stan moralny.

W swej sztuce Brat naszego Boga, Ks. Karol Wojtyła nazwał to rewolucją miłosierdzia, rewolucją, która wobec krzywd i niesprawiedliwości społecznej nie rodzi odwetu nienawiści i rozlewu krwi, ale daje się kształtować miłości. Tak właśnie czynił w swym życiu św. Brat Albert i tego uczy nas dzisiaj, do tego zachęca.

Czasy współczesne wołają dziś o taką postawę, wołają o świadczenie miłosierdzia chrześcijańskiego zarówno indywidualnie, jak też zbiorowo.

Święty Brat Albert, który dla wszystkich był dobry jak chleb, dopomógł wszystkim do odzyskania wzajemnej dobroci i aby stał się żywym kamieniem w budowaniu cywilizacji miłości na naszej ojczystej ziemi i wszędzie. Amen.

Ks. dr Andrzej Scąber