Z poezji Hanny Chrzanowskiej: „Pocieszycielko nasza…”

Agnieszka Osiecka (pseud. Hanny Chrzanowskiej)
cyt za: Myśl Narodowa nr 47/1938 str. 725

…POCIESZYCIELKO NASZA!…

Mój kwiatuszek, mój synaczek zsiniał…
Więcem go porwała na ręce
Obronić, własny ciepłem spowinąć,
Zgłuszyć oddech kwilący – w piosence…
Nie obroniłam, nie ogrzałam,
Jenom go w śmierć wśpiewała, wkołysała,
Biły dzwony, grała jasna niedziela,
Gdy synaczek na rękach mi zbielał.

– A czyżem Ci go Panno święta nie ofiarowała,
Gdy z miłości i z bólu i z mego narodził się ciała?
Zawierzyłam-ć w tej samej chwili,
Gdy krzyk jego nieba mi uchylił.
Lśniący ryngraf zawiesiłam nad kołyską,
By Ci do niej było blisko!
U kołyski klękałam, nad nią błyszczała rozpięta
Mych nadziei, Twych promieni zasłona cienka:
Uchroń mi go, zachowaj,
O można, o wierna, o Boża!

Zaraz w nocy, kiedy zachorzał,
Ślubowałam iść do Częstochowy,
Z Częstochowy prze kraj cały piechotą
Biec do Ostrej Bramy złotej,
Z Ostrej Bramy lecieć do Kodnia, –
Krzyżem padać i szeptać co dnia
Aż do śmierci litanię, różaniec!

Podeptałaś płacze błagalne,

Ogłuchłaś na modły mszalne,
Pozrywałaś śluby na nic!
Tu, w tym piasku mój synaczek leży!
Gdy do dołu trumienkę spuścili,
Pewno tam zachybotał i głowinkę przechylił,
Com ją na listkach ułożyła świeżych,
Na miękkich włoskach – jak len…
Kto mi go pokaże? Kto opowie,
Jako główkę pochylił w grobie
Mój synaczek na wieczysty sen?

-Rzuciłaś mnie, zielsko wyrwane na drodze!
Niech rozpaczą się od Ciebie odgrodzę!
Czemu jasność mnie ściga, szemrzą tuż twe kroki?
Wracaj, gwiazdo nieczuła, w obłoki!

– Nie odpędzisz ty mnie, nie odgonisz-
Mych ran siedem na nowo krew roni,
Jako brzoza wrosłam nad grobem,
Nie wyłamiesz, ani wykorzenisz!
Nie potłumisz płaczącej zieleni,
Pochylonej nad twoją żałobą!
– Twoje rany dawno zagojone!
Niebieską nosisz koronę!

– Moje rany nigdy się nie zgoją,
U podnóża krzyża wiecznie stoję –
Ból spod cierni, spod gwoździ płynie.
Za wysoko – pot otrzeć Mu z powiek!
Żadna matka nigdy się nie dowie
O mych cierpień spieczonej głębinie.

– Aleś swego hołubiła tyle wiosen,
Wybujałym nacieszyłaś się kłosem!
Mój-ci pomarł, ledwo zaszczebiotał,
Zaprzepotał—-o świcie złotym.

– Gdym radośnie dwie synogarlice
Wniosła Ojcu w podzięce, na nice
Odrętwiały weselne pienia!
Poglądałam przeorana mieczem
W mego Boga dziecięctwo człowiecze,
Drżąc przed męki wzbierającym cieniem.

– Pośredniczko nasza! Korne modły
Do sosnowej trumienki mnie zwiodły!

– Wszelkie modły, by westchnienia najlichsze
W nieba niosę tajemne spichrze,
W gospodarstwo Ojca, Syna , Ducha:
Czyli zawrą odrzwia czasu głodu,
Czy obdzielą sytych czasu godów,
Miłość słupem rozżarzonym bucha.

– Z sił opadam, nie staje mi głosu…
Jakoż brzemię czarne uniosę?

– Jam jest pierwsza, com za nim je niosła,
Jako wezwał. On mnie tobie posłał.
Nie uciekaj! Gdy mi ból swój dasz,
W krzyż zmieniony zarzucę-ć na ramię —
Lecz pod łaski pełen wpierw pójdź namiot,
Pod mój gwiezdny przygarnij się płaszcz.

– Gdzie on? Powiedz, zanim Ci ulegnę,
Czy świergoce? Czy płacze rzewnie?

– Gardzić twemi prośbami nie raczę:
Żyje wiecznie twój mały synaczek—
Cichaj, cichaj, więcej nie pytaj!
Nikt na ziemi nie ujrzy jęczący
Jaśniejącej zorzy ponad słońcem…
– Matko moja! Do serca mnie przytul!…

(przygot.: G. Kich)